Glory Box – z ośmiu nutek
Tak jak alfabet składa się z dwudziestu trzech liter, nie wliczając naszych rodzimych ogonków i kreseczek, tak gama składa się z ośmiu nutek, nie wliczając cisów i fisów. I tak jak z tych liter da się sklecić byle głupotę, jak na przykład nabazgrany sprayem na ścianie napis: „gładko ogolone cipki nie są seksi„, tak i z nutek może urodzić się jakaś nieskomplikowana melodyjka. Taka akurat do zagrania przez wujka Zenka na podlaskim festynie. Ot, takie coś pod nóżkę i żeby głowa nie rozbolała od skomplikowanego tekstu a tanie piwo nie zakłóciło odbioru.
Na szczęście, i w tworzeniu muzyki i tekstów mamy zdolnych ludzi, którzy posiedli czarnoksięskie wręcz umiejętności wyczarowania rzeczy unikalnych, emocjonalnych i o dziwo niepowtarzalnych – choć poskładanych ze składników dostępnych każdemu. Zupełnie jak w Scrabble, gdzie woreczek zawsze jest pełen tych samych liter a nie ma dwóch takich samych rozgrywek. I tam też są tacy co nie umieją przegrać niezależnie od aktualnie posiadanych na ręku literek. Do Ciebie piję Pani Katarzyno…
A wracając do zdolnych budowniczych, potrafią oni tak sklecić te składowe, że mogą wywołać w nas smutek, radość, gniew czy zachwyt. I choć muzyka i tekst doskonale żyją niezależnie od siebie, każda w swojej domenie, to ich współistnienie jest często przyczynkiem dla którego powstał ten blog. Powodem dla którego chce mi się czasem coś tu napisać.
Przykładem takiego dobrego zgrania, symbiozy muzyki, aranżacji, tekstu i wokalu jest Glory Box, który w oryginale jest ponadczasowy, a w tym coverze Johna Martyna (żadna koligacja ze wspomnianym Zenkiem z Podlasia nie jest mi znana) wchodzi na inny level. Ta wersja jest na tyle unikalna i wyjątkowa, że można by pomyśleć, że to Portishead zrobiło cover a nie odwrotnie. Sposób w jaki to jest „sprzedane” jest taki… osobisty. Zarówno warstwa wokalna jak i ta bluesowa gitarka. Nic dziwnego, skoro i jedno i drugie wyszło spod strun tej samej osoby – Johna.
Nadal nie mogę się zdecydować czy Glory Box jest piosenką o związku, który natrafia na kryzys. Opowiedzianą z jej perspektywy: kobiety, która ma dosyć i oczekuje od partnera, że zrozumie kobiecą perspektywę. A dla niej będzie to początek czegoś nowego, może nawet związku z kobietą. Czy może ma jakieś drugie dno? Bardziej uniwersalne: szowinistyczna rzeczywistość, której potrzeba feministycznego zastrzyku, po którym „a thousand flowers could bloom„. Tytuł jest tu najbardziej zwodniczy, a może właśnie jest przewrotny?