Muzyczny ocean spokoju z Maria Mena
Ostatnimi czasy mam taką zajawkę na „muzyczny ocean spokoju”. Sunę więc po jego tafli i odkrywam różne takie… muzyczki z windy, lounge-owe klimaty czy plumkanie rodem z salonów masażu. Nie powiem, pomaga w koncentracji i jako przeciwwaga do tego czym zalewają nas ekrany wszelakie (przezroczysty świat i te sprawy…). W trakcie niejednego z takich rejsów natrafia się na coś co zaskoczy, zaintryguje na dłużej i pozytywnie zabuja. Dzielę się więc kolejnym odkryciem, które wdarło mi się do głowy i pewnie na stałe wymości sobie lokum w jakimś zwoju, a już na pewno zostanie na stałe na Czek Iz Aut: Maria Mena I Was Made For Loving You.
Siedzę więc w muzycznej łajbie, bujanej falami dźwięków, wypływam na ocean spokoju oddając się minimalizmowi warstwy instrumentalnej, który w pełni pozwala wybrzmieć wokalowi. Leniwie płynę razem z wokalem i stwierdzam, że po raz pierwszy tak naprawdę skupiam się na słowach tej piosenki. A znamy się przecież od… …zawsze. Choć w oryginale słyszałem tę piosenkę już tyle razy, warstwa liryczna nie chciała przedrzeć się przez glam-rockowe riffy Kiss. Nie ma mowy, żebym okrasił ten wpis hashtagiem ale-tekst czy te-słowa, bo to jednak banalany tekst o… pożądaniu, cyckach i seksie. Lub jak kto woli o „miłości” 😉 Temat stary jak pierwsze koczowiska homo erectus.
Mój kajaczek spokojnie pokonuje więc kolejne fale, momentami skręcając w stylistykę country czy bluegrass i to nie jest złe! Te płaczące gitarki pasują tu idealnie. Wiecie jak lubię dobre covery, a ten spełnia wszystkie moje kryteria, żeby do tego grona dołączyć. Właściwie można powiedzieć, że ta przeróbka – w moich uszach – zyskała miano niezależnej piosenki.
Głos Maria Mena i sposób w jaki to sprzedaje sprawia, że chcę już zgasić to światło i sprawdzić jakie to niespodzianki dla mnie szykuje…